1. |
||||
ref.
Nie znasz się, zostaw to, nie dotykaj!
Niektórym nie wyszło i stracili całą forsę
Ale nauczyli, jak szanować, mamy sos ten
Idąc za Methodem, czułem prawdę, a nie podstęp
Dni płynęły z bitem, rymy były mostem
Łączyły osiedla, łączyły dzieciaków
Uczyły z kim trzymać, komu nie ufać jak diabłu
Zdrowa rywalizacja, to największa z nauk
Stop przemocy, zamiast noży - ostrza rapu
Ciemna strona gry, doprowadzała do tragedii
Nie wiń gracza, tylko grę i jej mankamaenty
Złe podejście mediów, a w efekcie my przestępcy
Gdyby nie te błędy, żyli by najlepsi eMCee
Co nas nie zabije, to nas wzmocni, was osłabi
Rap odważnych, równoważy i poddaje kaźni
Trzeba wyobraźni, żeby nie zniknąć jak każdy
Każdy wers, kawałek, bardzo dla mnie ważny
|
||||
2. |
||||
ref.
Nasza mowa, służy, do ukrywania myśli
Chcąc przekonać, w próżni, zawieszamy słowa
Strach do kolan, powstrzymuje ruchy
Mówię to co myślę, choć nie zawsze, jest to słuszne
1.
Znaki i symbole, ta..rządzą tym światem
A nie słowa, albo prawa ustalane
Nie do końca, zgadzam się z tym zdaniem
Przecież widzę ile słów, jest w tym bałaganie
Mówię prawdę, w którą niekoniecznie wierzysz
Lata przeżyć, czuje je na sobie, jak banery
Popatrz, przelicz co jest, teraz warte
Myślę patrzę, nie wiem co jest prawdą, a co fałszem
Spędzam myśli, wrzucam je do worka
Po pieczywo i ryż, nie latam po biedronkach
Wrzucam dziś na chill, jebać tych z telewizora
Jestem jaki jestem, choć nie jestem, jak ta ciota
Ile słuchać można, wypowiedzi, ludzi opłacanych
Ciężko odkryć fakty, ziarno prawdy, gdzieś głęboko
Ludzie myślą że są twardzi, milcząc niczym złoto
To ostatnia szansa, więc pozostaję sobą
2.
Początkowo każda prawda, uważana za bluźnierstwa
Ślepe pokolenia, toną w rzece przeznaczenia
Obudź się człowieku, przeznaczenia nie ma
Pismo święte, tak to jest pismo, które ściemnia
Jezus Chrystus, dobrze myślał, dobierając słowa
Jak wykiwać bliźnich, by nie spadła mu korona
Moc perswazji, znajomości i gruba kabona
Tak z okazji, ciężko było nie skorzystać
W 90 procentach, światem rządzi fikcja
Wiele prawd do dziś, pogrzebanych w piramidach
Ustawiona śmierć, zmartwychwstanie, co za lipa?!
Równie dobrze, możesz wierzyć, w magię Copperfield'a
Po dziś dzień, od dwóch tysięcy lat
Działa mafia, która wie jak, zdobywać hajs
Wiele wojen, niewinnych ofiar, przez religie
Wierzcie w siebie, zamiast poświęcać, im swoje życie
3.
Macie pojęcie, co się stało z bliźniakami
Czemu umarli, w szybszym tempie, niż pędzi Ferrari
Czemu detonowany był, jakiś materiał palny
Nie wiem, może gadam niczym połamany
Jednak widzę, jak jest każdy sterowany
Jak pilotem kanały, jak samolot, wprost na skały
Rodziny ofiar, władzom pytania stawiały
Tak pozostały, bez odpowiedzi...
To samo w Polsce, po katastrofie elit
Nikt nie chce wierzyć, jednak do tego zmuszeni
Czy może kiedyś, pokolenia ktoś oświeci
Czy nasze dzieci, też będą żyły, w dolinie cieni
Otwieraj oczy, otwieraj umysł, nie daj się zgubić
Mamy prawo wiedzieć, co robią zza kulis
Mamy prawo, żyć według własnej woli
Nie możemy dopuścić, do większej kontroli
|
||||
3. |
||||
ref.
Mam takie plany, mam plany, by to zrobić
Dbam o te sprawy, dbam o to, jak o swoich
Gram o ten profit, tak samo, jak i oni
Jestem tu wciąż, tak, jestem gotowy
1.
Adeepete, dalej temat odpalamy
RdoWdoM, trzy-mam płyty za plecami
Nie znasz jeszcze mnie, poznasz jak, reszta Warszawy
Nie obchodzi mnie, kogo słuchałeś przed nami
Chcę przekonać się, czy pokocham te miliony
Jak smakuje krew, ludzi zatraconych
Czy mnie weźmie wstręt i nie będę, więcej głodny
Wyląduję gdzieś, gdzie nie byłem zaproszony
Lustra obie strony, która z nich, jest lepsza
Jestem doświadczony, w poszukaniu szczęścia
Wejdę do twej głowy, wejdę i do serca
Będę szerzył wiedzę, lawirował przejścia
Myślę nie wiem czemu, że nie wpadnę w sidła
Może mylę się, i dopadnie mnie Temida
Tnie jak piła, tonie w promilach, jak pijak
W czym jest siła, skoro sprawiedliwość zdycha
2.
Wydajemy płyty, wydajemy hajs, na biby
Wydaje się wam, że też macie, dobre skillsy
Nie gram tu na czas, nie mam czasu, na to cipki
Oddaj mi swój czas, wykorzystam na linijki
Ile mamy lat, ile lat mamy w rapie
Obstawiam Va Banque, będę tutaj już na zawsze
Cenię w sobie to, rapem żyję w każdym czasie
Kiedy idę spać, myślę nad nowym kawałkiem
Kiedy wstaję, wiem jak zabrzmi, oficjalnie
Liczę mija hour, jeszcze parę, i przed majkiem
Tam już sam na sam, staram się by było fajnie
Kilka małych zmian, dawaj odsłuch Mr. Łajcie
Dobra lux man, mam track, robię nowy
Tak powstają płyty, o kolorze platynowym
W Polsce dobre żarty, ale ja znam cenę prawdy
Będę tutaj wciąż, żeby dopilnować, rap gry
|
||||
4. |
||||
ref.1
Nie ma po co wracać do minionych chwil
Lepiej dalej żyj, nie tkwij w tym
Nie ma po co wracać do minionych chwil
Lepiej dalej żyj, dalej żyj
ref.2.
Kiedy minione dni, rodzą teraźniejszość
Bękarty chwil, nie dają nam odetchnąć
Tysiące mil, bez celu, traci piękno
Nie pozwól by, rządziła tobą przeszłość
1.
Była przekonana, że już zawsze tak, z nim będzie
Wielu koleżankom, nie dopisało szczęście
Piękny dom, jeden Bentley, drugi Bentley
Dwójka zdrowych dzieci i jakiś rasowy piesek
Nie wiedziała, że mąż, w kiblu dzielił krechę
Miał za dużo pracy i za duży, stres w niej
Miał za dużo kasy, którą stracił w interesie
Nie znał dobrze typa i zaufał mu, zbyt wcześnie
Tak utopił w rzece długów, familijne szczęście
Jedna chwila, zła decyzja, jak powiedzieć to jej
Nie mógł spać, nie mógł tak, po prostu przyznać
Słaby charakter ginie, jak w stogu siana igła
Ona nieświadoma zagrożenia, dalej żyła
On bojąc się cienia, pociął się po żyłach
Świat ich runął, w jednej chwili niczym Hiroszima
Zapamiętaj co się liczy, tak - to rodzina
2.
Był szczęśliwy wiedział, że poradzi sobie
Kilkaset treningów, nauczyło jak, grać w nogę
Nie odpuszczał sobie, każdy dzień, był na boisku
Traktował to poważniej, od swoich rówieśników
Wierzył mocno, że ten dzień, kiedyś nadejdzie
Z jednym mailem, zaproszenie dał Manchester
Obudziło w nim to, największe nadzieje
Poleciał do Anglii, sprawdzić się na teście
Po paru tygodniach, wrócił z tarczą
Podpisany kontrakt, był życiową szansą
Żeby nie żyć w blokach, tylko zostać gwiazdą
Widział już kibiców, jak przy jego, golach tańczą
Ale los bezlitośnie, płata figle
Kiedy wracał szosą, stracił kurwa, prawie życie
Auto kierowane przez kolesia, na speedzie
Przekreśliło przyszłość i marzenia, w piłce
3.
Wyjechali do Niemiec, rozpocząć nowy, etap życia
Pełni nadziei, pracowali ucząc się języka
Znaleźli pomoc, licząc że to, ich fundament
Nie domyślili się, że okaże, się koszmarem
Pewnego dnia, wrócił do pustego domu
Zmęczony po robocie, nie spodziewał się, telefonu
- Zabrali Ci córkę, pracownicy Jugendamtu!
Oniemiał z szoku, bliski był zawału
Oskarżony, o molestowanie własnego dziecka
Nie wiedział co ma myśleć, pewny był że to ściema
Żona też wiedziała, że to ta organizacja
Jednak sprawa, według władz, nie była taka jasna
Tygodnie, potem miesiące, walki o normalność
Dopiero pomogły, kiedy do sądu poszli, z walką
Wygrali, chociaż było, blisko klęski
Rodzina znów w komplecie, ale wciąż nie są bezpieczni
|
||||
5. |
||||
Swoją prawdziwą twarz, zauważam w swych źrenicach
Gdzie ciemna głębia oczu, a kolor to granica
Życia szachownica, dzień za dniem, czasem jak matryca
Nie chcę tonąć w mitach, czyżby prawda, nas przewyższa ?!
Nie wiem, ale wstyd mi za to, co się dzieje
Sam popełniam błąd, za błędem, ale oni biorą, za to premię
Jak tu, nie żyć w stresie, przecież rodzi się codziennie
Dosypują nam do żarcia, pierdoloną chemię
Po tym wszystkim jeszcze, lek za lekiem, od kołyski
Rośnie pokolenie, pod kontrolą, jak joysticki
Każdy chce być szybki, ja popijam, z Colą whisky
Pragnę dla mych bliskich, rzeczy rzeczywistych
A od siebie wymagam, żeby waga słów realna
To dla ciebie abstrakcja, sens myśli cię przeraża?!
Szukaj, czytaj info, otwórz umysł, na to wszystko
Nie bądź ich pacynką, nie żyj dalej fikcją
Sądzą że wybrani, chyba sami się wybrali
Kradną ziemię, bombardując niewinnych codziennie
Setki ofiar, ginie, przez pazernych politykę
Nie myśl już naiwnie, że obchodzi ich, twe życie
Gdzie ekonomia, pytam bo jakoś, nie widzę
Państwo Bilderberg, jakie plany, na lata przyszłe
Komu zgotujecie, piekło jak to, zrobił Hitler
Kto gdzie, będzie ministrem a gdzie, zrobimy czystkę
Niewygodna prawda ginie, na parkingu, albo w Wiśle
Zakaz dążenia do prawdy, zakaz walki, dla słusznej sprawy
Ontologiczny dualizm, nie pozwala duszy zabić
Bo pozostanie nawet, jeżeli ciało spalisz
Cyklon B, stosowany by zabijać wszy
A nie miliony osób, takich jak my
Jak oni, dawne źródła dzisiejszej euforii
Dyskutowanie o nich, może do puszki wpierdolić
Czemu mamy płacić, za nie z naszej, winy szkody
To nie nasze obozy, tylko zbudowane, na tych ziemiach
Zdanie o nich zmieniam, kiedy czytam artykuły
Nowe fakty, o których nikt nie mówi (bo tchórzy!)
Ucieczka nigdy nie skutkuje, więc nie ma sensu
Gdzie podziały się szuje, kradnące sen znów
Najbardziej, śmiertelną formą przemocy, jest bieda
Czemu powstrzymać się nie da, nie wie, smutny żebrak
|
||||
6. |
||||
ref.
Realizując własne marzenia
Osiągamy szczęście, którego nikt nam nie da
To jest sens życia, niezastąpiony owoc
Wewnętrzny głos, wytycza jaką mam iść drogą
1.
Młodszy z braci - Piotrek, widzi siebie na boisku
W światłach neonów, jeden z jedenastu zawodników
W pocie czoła dąży, żeby sny stały się jawą
Wierzy w siebie, a ja w niego, to jest tu podstawą
Szkoła, trening - trening, szkoła, tak od rana do wieczora
Trzeba być sumiennym, żeby osiągnąć efekty
Nie ma nic za friko, my od dziecka o tym wiemy
Płaci swym wysiłkiem, później zgarnie PLNY
Same wokół hieny, jest tego w pełni świadomy
Zazdrośni koledzy, olać, sam ma dużo do roboty
Nie zważaj na innych, rób co sobie założyłeś
I urośniesz w siłę, później powiesz - nie mówiłem ?!
Satysfakcja w życiu, kiedy będziesz kopał piłkę
Robił to co kochasz, a nie dumał nad drinkiem
Mogłem wszystko, mogłem mieć takie życie
Słuchaj serca brat, wykorzystaj swoją chwilę
2.
Starszy z braci - Wojtas, marzył żeby komponować
Od marzenia do peceta, od peceta do MPC
Małe kroki, stawały się coraz większe
Ewolucja w brzmieniu, poczujcie to walenie
Początki ciężkie, jak to w każdym fachu
Ogarnianie sprzętu i szukanie trochę czasu
Noce przed samplerem, rozmyślania nad patentem
Mixowanie i sklejanie, bity są efektem
Wycieranie kurzu, z winylowych płyt
Wsłuchiwanie godzinami, w każdy rytm
Szlifowanie tych diamentów, z poprzedniej epoki
Kiedy dostrzegł błysk, to nie schodził z danej drogi
Miłość w każdym dźwięku, daje mi natchnienie
Piszę pod to wersy, spełniając swoje marzenie
Rap od lat, był tu z nami, nadal będzie
Rozwijając pasję czuję, że chcę jeszcze więcej
|
||||
7. |
||||
ref.
Smutny świat, uwięziony w szponach hajsu
Smutny świat, ludzi którzy bez dystansu
Podchodzą do siebie, swoich ego i wszystkiego
Gonią na ślepo do tego, sami nie wiedzą dlaczego
1.
W głowie, nie mieści się jaka w ludziach pycha
Dziwię się im, że nie chce się, im jeszcze rzygać
Full wypas, extra, zajebiście i w ogóle
Jeszcze ziom nie widzisz, że i ty jesteś produktem
Kult gówien, ból druhen na czyimś ślubie
Zazdrość w każdym calu, kiedy ktoś cię informuje
Słuchaj, ja jestem królem, ty moim sługą
Rób co rozkazuję, to pożyjesz może długo
Chuj w to, takim układom bez kompromisów
Nikt nie będzie mówił, ile do końca mam minut
Nie biorę czynnego udziału, w żadnym z tych wyścigów
Nie szukam sensu życia w posiadaniu aktywów
Nasz świat smutny, smutna życia kultura
Gdzie zamiast sobie pomóc, wolą gonić po trupach
Sława, zysk w miastach, taka wola odgórna
Jak komuś nie podoba się, to niech nie słucha
2.
Jesteśmy wolni, takie było założenie
Ale jak w to wierzyć szczerze, kiedy widzę co się dzieje
Czegoś nie chcę, to nie robię, tak myślałem
Ty też pewnie wierzysz, że nie ruszą cię jak kamień
Wyścig za dolarem, ludzie zamienili rozum z hartem
Kiedy patrzę tak na innych, to się mocno martwię
Szczęściem dla nich, sukces i główna wygrana
Gdy trafi się przegrana, to zostają na kolanach
Nie odczuwają, tego jacy są bezcenni
Marnotrawiąc swój potencjał, nie mogą uwierzyć
W siebie, żeby poznać siebie bardziej
Trzeba słuchać duszy, a nie ślepych ludzi
Wiesz tyle, ile sam się dowiesz, tak słyszałem
Zbieraj wiedzę, szukaj, ucz się, dbaj o pamięć
Kolekcjonuj chwile, doświadczenia i wspomnienia
Wykorzystuj wszystko godnie, według sumienia
|
||||
8. |
||||
ref.
To nie sezonowa gra, tylko życie
Mój rap!
To nie sezonowa gra, tylko życie
To ja!
To nie sezonowa gra, tylko życie
Nie uciekam nigdzie, mam do wypełnienia misję!
1.
Płoną dni, pod stopami mi
Wiele chwil, setki mil, jak Nil
My na łódkach, swoich ciał płyniemy
Łapiąc oddech, rozglądamy się jak niemi
Ślepi, często w siebie zapatrzeni
Oderwani od przestrzeni, wypełniamy przełyk
Strach przed głodem, dusi nas, nie dając przerwy
Pycha zjada, resztkę paliwa z rezerwy
Zadaj sobie, kilka pytań, czym jest dla ciebie, ta chwila
Czym jest życie, które po, omacku chwytasz
Czy nie lepiej żyć świadomie, a nie w mitach
Mając światło po ciemku, wszystkiego się doczytasz
Bądź cierpliwy, odporny na ból w klatce
Uwięziony tylko ten, który szybko zaśnie
Nie bądź błaznem, odkryj swoją szansę, w walce
Słabym jest ten kto, podda się na starcie
2.
Tak wszystko, jest stanem umysłu
Zetrzyj kurz, wszystko jest dziś tu
Zakopana wiedza, nie bój się, zadawać pytań
Skąd wzięliśmy się, jaki był, początek ogniwa
To istotne, dlatego o tym gadam
Liczę na was, że nie pójdzie na marne, cała ta sprawa
Rewolta wyzwolonych myśli
Nie wiesz o co chodzi, to zastanów się, póki myślisz
Z wiekiem, ludziom wiele obojętne
Co się dzieje w ich obrębie, liczą tylko, na to ile, wsadzą w gębę
Liczą tylko na to, co im sypnie premier z prezydentem
Oni mają w dupie, nie dziękują nawet, za kadencję
Chciałbyś żeby było piękniej
To rusz głową, krzyknij głośno, kiedy życie beznadziejne
A nie boisz się, że masz zdanie odmienne
Jebać giełdę, to my ustalamy, tutaj cenę!
3.
Każdy ma dziś swoją misję
Tylko czemu, przy tym kradnie, tak jak alfons dziwce
Czy ja biorę, od was kasę, potajemnie jak minister
Wszyscy nieświadomi, idą pod tym samym krzyżem
Choć wygląda jak plus, to ujemnie na nas działa
I nam wbija w plecy nóż
Ale cóż, jeden procent w miechu, to jest chuj
Tylko policz, a przez lata to, już będzie cud
Takiej kasy, wtedy nie zobaczysz
W wieku babci, już za późno będzie, żeby walczyć
Za protesty zgarną cię, nie słuchając prawdy
Nie pomoże płacz i modlitwa, do świętej Marii panny
Dlatego myśl, póki czas i miejsce, na to
Dlatego wyjdź i krzycz, bo wiedz, że warto
Zrób to dla siebie, przeciwko tym szmatom
Zrób to dla dzieci, które przejmą, po nas państwo!
|
||||
9. |
Sława (prod. The Cratez)
03:41
|
|||
Był na ustach wszystkich ludzi, z Hollywood po, sam Bronx
Kiedy wbijał do klubów, każdy wiedział, że to on
Liczył na udaną noc, kumpel przedstawił mu ją
Wszyscy dobrze się bawili, kiedy zapadł zmrok
Wczesny ranek, krzyki, to była ona
Ledwo przetarł oczy, ona wrzeszczy, że zgwałcona
Że to on, on przerażony w nerwach
Nie wie o co chodzi, ale na pewno, coś nie gra
Przeklinając ją, ona jednak, go nie żegna
Do zobaczenia, w sądzie, kurwa mać, co za brednia
Ale jednak, sprawa przeciw niemu grana
Cała ława zaufała, że ofiarą była dama
Co za blamaż, sytuacja przejebana
Przyjaciele poznikali, jak ze stołu, w święta szama
Zamknął się w relacjach, bał się z kobietami gadać
Nie mógł ruszać się po stanach, grać koncertów, ciężka sprawa
Stan emocji bliski wyczerpaniu
Miał dwadzieścia dwa lata, był zmęczony niczym staruch
Marzył żeby cofnąć czas, żeby sławy, zniknął blask
Żeby być jak inni rówieśnicy i móc, o rodzinę dbać
Często myślał, o samobójstwie
Ale nie mógł umrzeć, kiedy ludzie mają go, za szuję
Musiał wygrać, z własnymi słabościami
Kiedy dostał paranoi, że policja chce go zabić
Kilka dni, po pierwszej sprawie
Zaskoczyli go na klatce, chcieli zabić, lecz dał radę
Pięć kul w ciele, ale oddychał dalej
Wierzył szczerze, że sprawiedliwość, siedzi w Karmie
Stało się, poszedł siedzieć choć niewinny
Uwięziony w klatce, stracił w sobie coś, na zawsze
Całą pasję, którą pokazywał, w rap grze
W tym był najlepszy, lecz w więzieniu, nie miał weny
Tam się walczy, żeby przeżyć
Trzeba trzymać sztamę, z ludźmi których, się nie cierpi
Zapomina się o prawie, które nie liczy, się wcale
Dostosujesz się, albo odpadasz, jak frajer
Nagle, otrzymał swoją, wielką szansę
Fani docenili jego, wieloletnią pracę
Jego płyta, która była, numerem jeden
Pomogła mu uwierzyć i przeżyć, to więzienie
Jedenaście miesięcy później, poczuł ulgę
Po powrocie, do domu gdzie, sami kumple
Wielka feta, przyjęcie za przyjęciem
W najlepszych knajpach, w końcu znowu pięknie
Jeździł wszędzie, ciesząc się wolnością
Sunset Beach, całe L.A. było jego
Ta energia, w każdym calu, to jest West Coast
Od Bel Air, po najgorsze getto
Znowu poczuł siłę, znowu mógł nagrywać płytę
W dwa tygodnie, nagrał tyle ile, w głowie mu siedziało
Podziękował tym, swoim wiernym fanom
Za to wsparcie, kiedy pochłaniało, go bagno
Wir wydarzeń, wszystko poszło, idealnie
Sukces, brawa, kasa, kasa, wielka kasa
Ciężko było tego, w końcu, jakoś nie spaprać
Każdy popełnia błędy, ale on trzymał się zasad
|
||||
10. |
||||
ref.
Dziesięć lat tu, cała dekada
Gadam na tych bitach, o tym co mi odpowiada
ADeEPete, wierzę w nas, bo gramy nadal
RdoWdoM, Stary Żoli, to Warszawa
1.
Wkładam w to serce, odkąd nawinąłem pierwszy wers
A moja dusza, już o wiele spokojniejsza jest
Nie boję się, wyrażać swoich myśli
Są moje, nawet jeśli kupisz CD, parę tysi
Patrzę wstecz, pamiętam zero skillsów
Pamiętam też, litry wypitego syfu
Efekt uboczny, braku weny, w wieku lat piętnastu
Pożałuję tego, póki co nie łykam kwasu
Wracam do czasów, majka za 20 złotych
Kiedy w kolejce, stało się by nagrać zwroty
Dobre były loty, z nas nie były żadne koty
Nie leciały propsy, tylko przekleństwa w niebiosy
Nie żałuję godzin, spędzonych przy pisaniu
Kiedy widzę ile dały mi, szczęścia nazajutrz
Czułem się jak w raju, sram na ich raj
Nie wyjeżdżam stąd, tak to, mój kraj
Tutaj mam rodzinę, dziewczynę i miłość
Serce podpowiada, że to jeszcze nie wszystko
Pamiętam o wczoraj, żeby jutro miało sens
Nie tracę głowy, na to co nie warte, pracy mej
Wieje wiatr, leje deszcz, nigdy się nie poddam
Kiedy stres, wkurwia mnie, włączam bit od Wojtka
SKA, Mr. White, od urodzenia kompan
To jest mój brat, wierzę w niego, a nie w boga
2.
Pierwsze wejście na scenę, podczas turnieju dla skate'ów
Gdzie sceną była rampa, głowa wolna od skrętów
Razem z bratem, na zmianę, bez DJ'a to jest Adept
Mamy w sobie pasję, razem zawsze damy radę
Za plecami dużo zbędnych, jebanych gadek
Zazdrość w każdym calu, po dziś dzień, to zabawne
Ja tu żyję rapem, oni stracili swą szansę
Nigdy nie zapomnę, żeby rozliczać się z fałszem
Jestem dumny, z tego co, do tej pory nagrałem
W głowie setki wersów, w które wierzę na amen
To jest mój sakrament, kocham rap, już na zawsze
Nie zostawię go, bo to on, dał mi, tą szansę
Żebym był tutaj z wami, na tym bicie
Żebym mógł, opowiadać, tego czego, nie widzicie
To jest ważniejsze, niż te wszystkie, wersy w piśmie
Mówią że są święte, jak tu wierzyć, hipokrycie
3.
Żoli Mixtape, Adept Cały Dzień
Koniec rozgrzewki, teraz nagrałem, long play
Nie odpuszczam nigdy, kiedy ustalam, swój cel
Prę do przodu, nie uznaję biegu eR!
Wiem czego chcę i do tego dążę
Oglądałem się na innych, teraz wolę, na swe dłonie
Kiedy piszę texty i planuję, nowy projekt
Wierzę w jego misję, taką wybrałem, swą rolę
Rewolta Wyzwolonych Myśli, twardo za tym stoję
Tą ideologię, prezentować będę bowiem
Jestem swym mentorem, jestem swoim bogiem
Ty też możesz człowiek, trzymać życie, za cohones
Nie przejmuj się, wagą słów, pisanych, za kabonę
Mają wartość mniejszą, od kuchenek, co na złomie
Szanuj swoje dni, wiesz jak mało ich
Kocham swoje życie i dziękuję, bliskim
|
||||
11. |
||||
ref.
Nie pamiętam dnia, kiedy oszalałem
Lekarz znów mówi mi, żebym wziął, coś na pamięć
Przypominają nam, żeby nie czuć się wspaniale
Tak zniewalają nas, że wierzymy ich reklamie
Ledwo wstałem z rana, a już jakiś pajac z radia opowiada
Że będę miał zły humor, bo ciśnienie spada
Nie wylosuję szóstki, to marzeniom mam powiedzieć, bye bye
Ja nie mówię - papa, mam dziś siły, niczym Papaj
Sąsiadowi z góry mina zbladła, bo łyknięta już ostatnia Viagra
A ty znowu stan depresji, z braku wyższej pensji
Nigdy lecz za mało, żeby nie starczyło ci, na leki
Prozak czy Bioxetin, łykaj te tabletki
Jakiś ważniak w TV mówi, że współczuje biednym
Kłamie w żywe oczy, jak to mu zależy
A jedyne o co dba, to na koncie, stan pieniędzy
Fundacje dobroczynne, filantropia, wszystko śmierdzi
To od ciebie zależy, w którym będziesz szeregu
Głupcy umierają, w coraz młodszym wieku
Robią z nas wariatów, dla wyższego celu
Nowy porządek świata, lepiej się obudź przyjacielu!
|
||||
12. |
||||
ref.
Interesy korporacyjne, kontrolują Unię
Śmierć demokracji, nikt więcej, nie stanie przy urnie
Świat dyktatury, armia biurokracji
Powrót do średniowiecza, samowładnych monarchii
1.
Działając, poza zasadami demokracji
Unia europejska, odbiega od tego co chwali
Społeczeństwa, pozbawiane prawa głosu
Korporacje, mają siłę niczym monsun
Pracownicy komisji, działają poza kontrolą
Wprowadzając w życie, paragrafy, które nas zgniotą
Bezradny parlament, udaję że ma władzę
Ponad siedmiuset, błaznów, którymi nie tylko, ja gardzę
Kartel, dla którego unia, to narzędzie
Myśli że zdobędzie, cały świat, to nie przejdzie
Niech nie mają, łatwego zadania
Nie pozwólmy im, my będziemy, tutaj nadal
Niemcy, Francja, Rockefeller
Oni kontrolują, finansową sferę
Zobacz co się dzieję, z naszym kontynentem
Tamten wiek to koszmar, niech teraz tak, nie będzie
2.
Pamiętacie, czy pytano was, w sprawie traktatu
Oczywiście że nie, obawiali się blamażu
Jedyne referendum, na zielonej wyspie
Przegrane po powtórce, kupione oczywiście
Czy chcemy pozwolić kartelom, na ich dominację
Czy może jesteśmy gotowi, zakończyć ich władzę
Korzystajmy z nowych, niezależnych technologii
Medycyny naturalnej i szerzenia, ekologii
Finansowe grupy pragną, globalizacji rynku
Kontroli nad wszystkimi, dziedzinami w naszym życiu
Kolejne patenty, dezinformacja ludzi
Doprowadziła do płacenia, haraczu za usługi
Patent na chemię, patent na leki
Ziarna GMO, wpychają nam do ziemi
Ludzie tracą pracę, ludzie tracą życie
Oni liczą kasę, oni są na szczycie
|
||||
13. |
||||
ref.
Znamy się, to jest dla nas zajebiste!
Znamy się! Znamy się! Znamy się!
1.
Dwadzieścia pięć lat temu, mnie poznałeś
Jesteś starszym bratem, który pokazał mi, świat ten
Fakt jest faktem, z tobą pierwsze, zabawy wariackie
Pierwsze melanże, ale wróćmy o dekadę
Kiedy, na podwórku cię ganiałem
Kiedy, pomagałeś jak leżałem
Kiedy, nauczyłeś paru rzeczy
Teraz wiem, że mogę tobie, zawsze wierzyć
Przejdźmy dalej, pamiętam to jak dzisiaj
Wspólny pokój, jedna miłość, rap muzyka
WM, wszystko dało się pogodzić
Mały pokój, jednak wielkie możliwości
Po dziś dzień, rozwijamy skrzydła
Już oddzielne domy, ale te same nazwiska
Jestem świadkiem, na twoim ślubie, dzięki
Możesz na mnie liczyć, tak długo, jak płyną rzeki
2.
Ile to lat, już sam nie pamiętam
Jesteś dla mnie, jak brat, proste że jest tak
Znamy się od kiedy, nasze wózki obok siebie
Matki na spacerze, my leżymy jak serdele
Z wiekiem, coraz cwańsze bestie
Z mlekiem, chyba wypiliśmy trochę więcej
Nie wiem, co nam tam dolali, ale smakowało
Po dziś dzień, dwa uśmiechy, jakich mało
Warszawo, która wychowałaś nas
Dzięki za pomocną rękę, kiedy było trzeba wiać
Za schronienie, kiedy na dworze, deszcz wciąż lał
A my tam, wszędzie gdzie, było mało nas
Cała Polska, pamiętasz bibę w Ole?
GPS przeze mnie, nawet pomyliło drogę
Już nie wspomnę, o pobudce na podłodze
Lata złote, pozdrowienia Jotper ziomie!
3.
Poznaliśmy się kiedy, nikt z nas nikogo, nie szukał
Odtąd zawsze razem, jesteś moją bratnią duszą
Wiem nie zawsze, chwila pachnie różą
Kłótnie usta suszą, lecz kompromis, jest największą sztuką
Pierwsza wspólna wyprawa, poza mury WuWua
Pociąg w stronę zachodu, gdzie Ostrego muza
Łódź Fabryczna, każda brzydka, ładna okolica
Zwiedzona dokładnie, jak ulice Paryża
Później nieco dalej, bo lecimy na Kretę
Na południe jak ptaki, tam gdzie, o wiele cieplej
To był czas kiedy, poznaliśmy się lepiej
Było po prostu zacnie, doceniam to co piękne
Dzisiaj, kolejne plany na przyszłość
Kwitnie miłość, wszystko tak jak chcemy, żeby było
Zero wątpliwości, lepiej się nie śniło
Serce tak jak biło, wciąż uderza, z wielką siłą
|
||||
14. |
||||
1.
Rewolta Wyzwolonych Myśli
To rewolwer wypełniony nabojami, nienawiści
Rewolucja we mnie żyje, to wrodzony instynkt
Nigdy się nie poddam, moim obowiązkiem, żyć tym
Będę trwał w tym ponad wszystko
Nie obchodzi mnie człowiek, jakie twoje stanowisko
Nie obchodzi mnie historia, pisana przez zwycięzców
Liczy się prawda, o którą ciężko, jest tu
Liczą się ludzie, każda jednostka
Nie wola masy, cięższej o kilogram
Bo jakim prawem, mam się dostosować
Lecieć w dół z resztą, niczym głupoty wodospad
Odmawiam szczerze, nie wezmę w tym udziału
Nie złożę broni, będę bronił ideałów
Mam taką misję, wyrwać cię od, tych baranów
Wybieraj sam, ja nie sprzedam, duszy diabłu
2.
Zacznij myśleć samodzielnie, nie pod dyktando władzom
Precz z edukacją która, przemilcza wiedzę ważną
Od dziecka tak nas karmią, wpychają nam do głów
By mówić to co oni, nakazują znów
Użyj umysłu jak kłów, wyszarp wiedzę
Ze wszystkiego tu, najważniejsze, to jest wiedzieć
Znać swą przeszłość, a nie napisaną, przez nich
To nie Orwell'owski świat - 1-9-8-4 !!!
To początek nowej ery, rozpoczynam wiedzy przemyt
W każdym wersie, ją dawkuję, tak jak medyk
Tyle ile trzeba, żeby się, nie zatkał przełyk
Jestem jak alchemik, wiedza metalem szlachetnym
Lecz nie każdy wers, na tablicach
Jest realny, taki jak go, ktoś napisał
Obudź się, tylko jedno życie masz, na dzisiaj
Bo jutro - wczoraj, jest jak, podstawowa chwila
3.
Niedopowiedzenie faktów, równa się cenzura
Na ich ustach te oszustwa, zamiast wstydu, ślepa duma
Grają na naszych uczuciach, traktując nas, jak psy
Rzucają nam ochłapy, skazując nas, na sny
Kolejny mit, w którym mamy, się odnaleźć
Pod wpływem kroków, droga idącemu powstaje
Życie w odwadze, stawiam na to, a nie na różaniec
Nie pójdę ślepo tam, gdzie pokażą palcem
Mam własną trasę, którą jadę
Mam jedną szansę, żeby opowiedzieć prawdę
To albo zginie, albo obudzi, w was bestie
Inteligentnie usuń zło, żeby było lepiej
Ostatnia rada, żadna prawda, nie jest doskonała
Szerzenie jej, nie każdemu pomaga
Jednak sam wiesz, kiedy masz czyste sumienie
Że nie trzeba martwić się, o późniejsze konsekwencje
|
||||
15. |
||||
ref.
Nic ma nie za darmo
Moja dola dla Anioła
Dziś oddana w słowach
Moja dola dla Anioła
Obdarzona głowa
W zamian za wysiłek co dnia
Od Aniołów wola
Żeby żyć według proroctwa
Esencja siły, ulatująca z mego ciała
To nie kwestia wiary, tylko zaangażowania
Dola dla anioła wzrasta
Ale wraca do mnie, jak do brzegu fala
Napełniając kielich prawdą, bez zażenowania
Wytyczoną drogą, stąpam i wiem o co kaman
Liczy się wygrana, ale tylko nad kłamstwami
Walcząc ze słabościami, umacniamy swą pozycję
Spełnić misję, to nie dawać za wygraną
Idąc w prawo, nie koniecznie zgodnie z prawem
Czym są słowa, w każdym kurwa paragrafie
Czy jak martwi prezydenci, mają dar przekonywania
Lepka łapa, pełna kieszeń, ucieszona japa
To nie kwestia genów, tylko gnoja wychowania
Każdy dzień to nauka, lub nauczka za zuchwalstwa
W nas jest magia, tylko gdzie podział się rozum
Nie zawsze starszy wiek, jest wyznacznikiem rozwoju
|
Streaming and Download help
If you like Rewolta Wyzwolonych Myśli, you may also like:
Bandcamp Daily your guide to the world of Bandcamp